Project Zero III
isbjorn
Każdego ranka, każdej nocyDla męki ktoś na świat przychodzi
Jedni się rodzą dla radości
Inni dla nocy i ciemności.
William Blake
Based on a true story
Pierwszy Project Zero reklamowany był hasłem „Historia oparta na faktach” i o ile ciężko uwierzyć w takie słowa, gdy trzyma się w rękach grę o duchach… o tyle w kilka chwil po odpaleniu jej człowiek wie jedno: historia prawdziwa czy nie - strach budzi jak najbardziej realny. Po krótkim, ale klimatycznym wprowadzeniu stajemy przed mroczną, opustoszałą posiadłością. Szary, pozbawiony kolorów obraz przecinają szumy, pad lekko dygoce w rękach… Niejaki Mafuyu, którego poczynaniami sterujemy, wchodzi do domu. Przez kilka chwil przemierzamy poszczególne pokoje, widząc gdzieś na krawędzi przemykające raz po raz cienie, a to znów jakąś osobę znikającą za rogiem… A potem nagle znikąd pojawiają się przerażające obrazy i… zapada cisza. Kiedy ponownie rozpoczynamy grę, kierujemy poczynaniami Miku, młodszej siostry zaginionego mężczyzny, która poszukując go, przybyła do ponurego domu. Nie będę streszczać tego, co się dzieje dalej, niemniej historia jest naprawdę ciekawa, a kolejne elementy układanki zaczynają się rozbudowywać w złożoną historię o rytuale Dziewicy Ołtarza Lin (po angielsku brzmi to lepiej: Rope Shrine Maiden), przekleństwie sprzed lat, a także powiązaniach rodziny Miku z owym domem.
Druga odsłona serii nie pretenduje co prawda do miana prawdziwej historii, jednakże jest równie mocno osadzona w tradycyjnym japońskim folklorze. Tym razem mamy do czynienia z nastoletnimi bliźniaczkami Mio i Mayu, które przypadkiem trafiają do zaginionej wioski, o której krąży legenda, że pojawia się w lesie i znika - nigdy nie odnaleziona dwa razy w tym samym miejscu… a poza tym nie wypuszcza tego, kto raz postawił w niej stopę. Dla ścisłości jeszcze: drugi Project Zero jest prequelem, ale ponieważ przedstawionych w obu grach wydarzeń nic absolutnie nie łączy (poza tym, że i w jednej, i w drugiej pojawia się camera obscura, ale o tym za chwilę), rozgrywać je można właściwie w dowolnej kolejności. Może nie podobać się fakt, że cała historia także toczy się wokół starego rytuału - tym razem jest to Ołtarz Bliźniaczych Dziewic (Twin Shrine Maiden). Zresztą na tym nie kończą się podobieństwa. Ponownie pojawia się klątwa, ponownie przeszłość i bliźniaczki, które w niej zginęły, odciskają się na naszych bohaterkach.
Największym minusem gier jest to, że obie historie, mimo że rozbudowane i z osobna niezwykle interesujące, są dosyć do siebie podobne. Nie w szczegółach – bo tutaj mamy dwa różne mity - ale ogólny schemat jest podobny, i po przejściu jednego tytułu spokojnie będziecie z wyprzedzeniem orientować się w wydarzeniach z drugiego. Niemniej warto zagrać, zwłaszcza ze względu na ciekawe finały obu historii, przy czym Crimson Buterfly oferuje aż cztery różne zakończenia.
Gdybym miał wskazać, która część podobała mi się bardziej, jeśli chodzi o fabułę, to wybrałbym pierwszą, ale to również dlatego, że z nią zapoznałem się najpierw, bo inaczej werdykt mógłby być zupełnie inny. Zwłaszcza że moment, w którym dowiadujemy się, czym są Karmazynowe Motyle z drugiej części, jest niesamowity.
http://gry.o2.pl/recenzje/screeny/360.0.jpg
http://rapidshare.de/users/2OIIQX